Biznesmeni partyjni już chwycili za noże do krojenia medialnego tortu.
Miałem 14 lat i wielkie radio Tatry z magicznym okiem. Niewiele tam było do słuchania, a jednak słuchałem, do czego dopingował mnie kumpel, który mieszkał nade mną. Miał niezwykłe hobby. Całymi dniami i nocami wyławiał z eteru strzępy głosu ludzkiego z różnych stacji radiowych, następnie pisał do nich listy, opisywał, co i kiedy usłyszał. W nagrodę dostawał od nich prezent: kartę QSL. Była to tajemnicza pocztówka ze specjalnym nadrukiem, który stanowił dowód nawiązania łączności. Zobaczcie w Wikipedii, co to takiego, fajna zabawa.
Marzeniem Krzyśka było mieć własną stację radiową. W komunizmie było to marzenie poważniejsze niż lot w kosmos. Pewnego dnia zaproponował, żebyśmy pociągnęli drucik od gramofonu w jego mieszkaniu do głośnika w moim mieszkaniu, on włączy płytę, a ja jej sobie posłucham. Drucik powędrował, on nastawił płytę Animalsów, ja niemal zemdlałem: mieliśmy własne radio!
Trzy lata później był marzec 1968 i na bramie Uniwersytetu Warszawskiego zawisł napis „TELEWIZJA KŁAMIE". Tak zostało obwieszczone społeczeństwu nieznane wcześniej oblicze mediów.
Partie polityczne w Polsce są przedsiębiorstwami. Kiedy partia wciśnie narodowi swój produkt (czyli samą siebie), dostaje od nas kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. Wejście partii do parlamentu staje się finansowym eldorado.
Nie da się sprzedać produktu, jeśli się go nie zareklamuje. Partie wiedzą o tym lepiej niż producenci proszku do prania. Ci ostatni muszą płacić stacjom radiowym i telewizyjnym fortuny za czas reklamowy. Tego nie wytrzymałby budżet żadnej partii, więc wynaleziono sprytniejsze sposoby promocji: jeden z nich nazywa się Palikot, drugi – media publiczne.
Jak działa Palikot – widzi każdy. Faceta jest tyle w mediach, że gdyby musiał zapłacić za ten czas, poszedłby z torbami. Aktywność Dody ktoś wycenił na 200 milionów złotych rocznie, gdyby przyszło jej zapłacić za powierzchnie w mediach, które jej poświęcono za friko. Doda wie, jak mnożyć skandale. W świecie polityki wie to Palikot – nie wszedłby ponownie do parlamentu, gdyby nie pokazał penisów i koszulek, nie sponiewierał Schetyny czy Kaczyńskich, bo nikt by o jego mozolnej pracy parlamentarnej nie usłyszał.
Efekt Palikota jest efektem sprytnego marketingu medialnego. Ale można zadziałać jeszcze inaczej. Można po prostu media sobie Ile jest warta Trójka? Pewnie kilkadziesiąt milionów złotych. Tymczasem PiS nie dał za nią grosza, wziął ją sobie za darmo wziąć. I to jest umiejętność, którą partie posiadły w stopniu równie doskonałym, co bezczelnym.
Niedawno gdzieś usłyszałem, że Radio Zet warte jest 150 milionów. Nie wiem, czy są to kwoty prawdziwe, ale są prawdopodobne. Ile więc może być warta radiowa Trójka? Z jej zasięgiem, słuchalnością, studiami, dziennikarzami, sławą i wiarygodnością pewnie kilkadziesiąt milionów. Tymczasem PiS nie dał za Trójkę ani grosza – po prostu wziął ją sobie za darmo. Wybitni ludzie starali się latami utrzymać jej poziom, rzucając na szalę swoje wielkie talenty i nazwiska, jak Mann czy Niedźwiecki, a w tle nieznany nikomu gostek zostawał prezesem stacji i dbał tylko o jedno: żeby w publicystyce i wiadomościach mówiło się o PiS dobrze, a o PO źle.
Czytam, że w ramach nowego podziału politycznego PSL ma przejąć „Teleexpress". Najpierw opadają ręce, ale potem warto się zastanowić, ile jest warta marka „Teleexpress”. Kwota mogłaby być niewyobrażalna. Tyle że PSL, który kocha ów program od lat, przejmie go za friko. Przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi pozyskanie takiego medium to jest biznes życia. „Teleexpress” może zagwarantować PSL wejście do Sejmu, a to da kilkadziesiąt milionów rocznie, plus kolegów z ogromnymi pensjami w radach nadzorczych wielkich firm.
Napieralski okazał się świetnym biznesmenem, kiedy zawarł z PiS transakcję życia, przejmując współkontrolę nad Telewizją Polską. Żadna komercyjna stacja nie pokazywałaby go kilka razy dziennie, jak o 6 rano biega z ulotkami pod fabrykami i w parku podrywa dziewczyny.
Kiedy twórcy zaczęli opracowywać projekt ustawy, która ucięłaby dostęp polityków do publicznych mediów, PO zjeżyła sierść. Szybko wprowadziła własny projekt, który ten dostęp utrzymuje na jeszcze wyższym poziomie. Biznesmeni partyjni już chwycili za noże do krojenia medialnego tortu.
Nie chcę się dalej pastwić. Po prostu proszę, by przestać media narodowe nazywać „publicznymi", a zacząć nazywać „partyjnymi”. Nazywajmy rzeczy po imieniu, bo nie ma nic gorszego niż obłuda. Niech Trójka się nazywa Trójka-PiS, Jedynka – Jedynka-SLD, a „Teleexpress” – „Teleexpress-PSL”. Tak będzie uczciwiej. Nie będzie można ich wówczas traktować z obrzydzeniem, jako wyłudzonych potajemnie.
Marzeniem Krzyśka było mieć własną stację radiową. W komunizmie było to marzenie poważniejsze niż lot w kosmos. Pewnego dnia zaproponował, żebyśmy pociągnęli drucik od gramofonu w jego mieszkaniu do głośnika w moim mieszkaniu, on włączy płytę, a ja jej sobie posłucham. Drucik powędrował, on nastawił płytę Animalsów, ja niemal zemdlałem: mieliśmy własne radio!
Trzy lata później był marzec 1968 i na bramie Uniwersytetu Warszawskiego zawisł napis „TELEWIZJA KŁAMIE". Tak zostało obwieszczone społeczeństwu nieznane wcześniej oblicze mediów.
Partie polityczne w Polsce są przedsiębiorstwami. Kiedy partia wciśnie narodowi swój produkt (czyli samą siebie), dostaje od nas kilkadziesiąt milionów złotych rocznie. Wejście partii do parlamentu staje się finansowym eldorado.
Nie da się sprzedać produktu, jeśli się go nie zareklamuje. Partie wiedzą o tym lepiej niż producenci proszku do prania. Ci ostatni muszą płacić stacjom radiowym i telewizyjnym fortuny za czas reklamowy. Tego nie wytrzymałby budżet żadnej partii, więc wynaleziono sprytniejsze sposoby promocji: jeden z nich nazywa się Palikot, drugi – media publiczne.
Jak działa Palikot – widzi każdy. Faceta jest tyle w mediach, że gdyby musiał zapłacić za ten czas, poszedłby z torbami. Aktywność Dody ktoś wycenił na 200 milionów złotych rocznie, gdyby przyszło jej zapłacić za powierzchnie w mediach, które jej poświęcono za friko. Doda wie, jak mnożyć skandale. W świecie polityki wie to Palikot – nie wszedłby ponownie do parlamentu, gdyby nie pokazał penisów i koszulek, nie sponiewierał Schetyny czy Kaczyńskich, bo nikt by o jego mozolnej pracy parlamentarnej nie usłyszał.
Efekt Palikota jest efektem sprytnego marketingu medialnego. Ale można zadziałać jeszcze inaczej. Można po prostu media sobie Ile jest warta Trójka? Pewnie kilkadziesiąt milionów złotych. Tymczasem PiS nie dał za nią grosza, wziął ją sobie za darmo wziąć. I to jest umiejętność, którą partie posiadły w stopniu równie doskonałym, co bezczelnym.
Niedawno gdzieś usłyszałem, że Radio Zet warte jest 150 milionów. Nie wiem, czy są to kwoty prawdziwe, ale są prawdopodobne. Ile więc może być warta radiowa Trójka? Z jej zasięgiem, słuchalnością, studiami, dziennikarzami, sławą i wiarygodnością pewnie kilkadziesiąt milionów. Tymczasem PiS nie dał za Trójkę ani grosza – po prostu wziął ją sobie za darmo. Wybitni ludzie starali się latami utrzymać jej poziom, rzucając na szalę swoje wielkie talenty i nazwiska, jak Mann czy Niedźwiecki, a w tle nieznany nikomu gostek zostawał prezesem stacji i dbał tylko o jedno: żeby w publicystyce i wiadomościach mówiło się o PiS dobrze, a o PO źle.
Czytam, że w ramach nowego podziału politycznego PSL ma przejąć „Teleexpress". Najpierw opadają ręce, ale potem warto się zastanowić, ile jest warta marka „Teleexpress”. Kwota mogłaby być niewyobrażalna. Tyle że PSL, który kocha ów program od lat, przejmie go za friko. Przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi pozyskanie takiego medium to jest biznes życia. „Teleexpress” może zagwarantować PSL wejście do Sejmu, a to da kilkadziesiąt milionów rocznie, plus kolegów z ogromnymi pensjami w radach nadzorczych wielkich firm.
Napieralski okazał się świetnym biznesmenem, kiedy zawarł z PiS transakcję życia, przejmując współkontrolę nad Telewizją Polską. Żadna komercyjna stacja nie pokazywałaby go kilka razy dziennie, jak o 6 rano biega z ulotkami pod fabrykami i w parku podrywa dziewczyny.
Kiedy twórcy zaczęli opracowywać projekt ustawy, która ucięłaby dostęp polityków do publicznych mediów, PO zjeżyła sierść. Szybko wprowadziła własny projekt, który ten dostęp utrzymuje na jeszcze wyższym poziomie. Biznesmeni partyjni już chwycili za noże do krojenia medialnego tortu.
Nie chcę się dalej pastwić. Po prostu proszę, by przestać media narodowe nazywać „publicznymi", a zacząć nazywać „partyjnymi”. Nazywajmy rzeczy po imieniu, bo nie ma nic gorszego niż obłuda. Niech Trójka się nazywa Trójka-PiS, Jedynka – Jedynka-SLD, a „Teleexpress” – „Teleexpress-PSL”. Tak będzie uczciwiej. Nie będzie można ich wówczas traktować z obrzydzeniem, jako wyłudzonych potajemnie.
Więcej możesz przeczytać w 31/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.