Koizumi - Wałęsa Azji?

Koizumi - Wałęsa Azji?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Japonia popełniła gospodarcze harakiri
Lech Wałęsa obiecywał, że "zbudujemy w Polsce drugą Japonię". Brzmiało to 20 lat temu jak mrzonka, gdyż komunistyczna Polska była zapóźniona w rozwoju, pogrążona w głębokim kryzysie gospodarczym i zadłużona po uszy. Japonia w oczach świata była zaś symbolem sukcesu, supernowoczesności i zapierającego dech w piersiach tempa rozwoju gospodarczego. Dziś kraj ten jest nadal drugą potęgą gospodarczą globu, ale od dawna przeżywa recesję i przestał być dla innych wzorcem do naśladowania.
Przyjeżdżający do Polski premier Junichiro Koizumi ma wielkie zadanie do wykonania. Musi odpokutować za grzechy, które doprowadziły do krachu gospodarczego, i zbudować nową Japonię, by znów stała się ona atrakcyjna dla naśladowców.

Grzech pierwszy: uśpienie przez sukcesy
Japońska choroba ma podłoże psychologiczne. Zaczęła się od uśpionej przez sukces czujności, a objawiła w postaci kaca po tzw. złych długach. W tłustych latach 80. banki pożyczały na potęgę, nie dbając o wiarygodność kredytobiorców. Bankierzy zatracili instynkt samozachowawczy, zachłystując się koniunkturą, która miała trwać wiecznie. Sądzono, że dzięki dynamicznemu rozwojowi gospodarki kredyty zostaną spłacone. Nie zostały. Na początku lat 90. trzeba było zapłacić wysoką cenę za tę niefrasobliwość. W rezultacie rząd musiał przeznaczyć miliardy dolarów na ratowanie banków.
Obecne stadium japońskiej choroby nazywa się defure, czyli deflacja. Japończycy mają pieniądze, ale nie chcą ich wydawać. Gromadzą oszczędności, obawiając się jeszcze gorszej koniunktury. Obniżanie się popytu powoduje zmniejszenie produkcji, konieczność cięcia płac i zwalniania pracowników. W ten sposób nakręca się spirala deflacji. W kraju, który był jednym z najdroższych na świecie, hamburger w barze McDonald's jest dziś podobno najtańszy na świecie. Producenci przenoszą się do przeżywających boom Chin, gdzie siła robocza jest wielokrotnie tańsza. Japońskie domy towarowe padają, gdyż brakuje klientów. Japończycy nie lokują oszczędności w bankach, gdyż oprocentowanie jest niższe od prowizji bankowych za prowadzenie kont. W rezultacie pieniądze są "zamrażane", zamiast stymulować tak potrzebne ożywienie.
Państwo próbowało zareagować na brak inwestycji prywatnych, kierując fundusze publiczne na pobudzenie rozwoju. Rezultat? Obywatele, którzy są jednymi z najbogatszych ludzi na świecie (PKB na osobę sięga 31 tys. USD!), paradoksalnie mają najbardziej zadłużone na świecie państwo. Dług publiczny wynosi ponad półtora raza więcej niż jej PKB. Gigantyczne nakłady niewiele dały gospodarce. Jak bywa w wypadku inwestycji publicznych, przebijano np. górskie tunele, przez które biegły drogi donikąd.

Grzech drugi: brak nowych celów i elastyczności
Cele, które postawiła sobie poprzednia generacja japońskiej elity, osiągnięto w latach 70. i 80., kiedy kraj znajdował się u szczytu powodzenia. Dogoniono Zachód zarówno pod względem rozwoju przemysłu, jak i standardu życia. Wówczas Japonia spoczęła na laurach, stając się krajem więdnącej wiśni. Japończycy nie potrafili znaleźć dobrej odpowiedzi na wyzwania nowej epoki: koniec zimnej wojny, globalizację gospodarczą spotęgowaną przez ekspansję Internetu i rosnące znaczenie gospodarcze Chin. O ile wcześniej symbolem kreatywności Japończyków były ich samochody i produkty elektroniczne, którymi podbili najbardziej wymagający rynek amerykański, o tyle teraz są nimi najwyżej Pokemony i konsole do gier firmy Nintendo.
Trudno oczekiwać nowych impulsów od Partii Liberalno-Demokratycznej, która miała wpływ na rządzenie od połowy lat 50. i od zrośniętej z nią biurokracji. Podobnie nieelastyczny był sektor prywatny, gdzie obowiązywała zasada bezgranicznej lojalności pracownika wobec pracodawcy w zamian za dozgonną gwarancję zatrudnienia. Mechanizm funkcjonował bez zarzutu dopóty, dopóki służył realizacji założonych celów. Kiedy jednak trzeba było się dostosować do nowych warunków, zazgrzytał i zaciął się na dobre.

Grzech trzeci: kulturowe zasklepienie
Japonia stała się krajem zaawansowanych technologii, ale za ich rozwojem nie nadążały zmiany społeczno-kulturowe. Społeczeństwem, z wyjątkiem młodych ludzi, rządzą zasady hierarchii i reguły tradycyjnych zachowań. Japończycy szczycili się tym, że nie musieli na ołtarzu rozwoju złożyć swej kulturowej tożsamości i zastąpić jej zachodnimi wzorcami.
Nie chodziło tylko o noszenie kimona czy spanie na tatami, ale także np. o utrzymanie tradycyjnego modelu rodziny czy relacji w miejscu pracy. Dla rządzących w innych państwach azjatyckich, jak komunistyczne Chiny czy autokratyczna Malezja, model japoński okazał się atrakcyjny, ponieważ dowodził, że ich władza nie musi się czuć zagrożona próbami modernizacji. Cesarz Japonii Hirohito, by zapewnić krajowi ciągłość i stabilizację, z woli Waszyngtonu pozostał po II wojnie światowej głową państwa, choć nie brakowało głosów, że powinien być obarczony odpowiedzialnością za zbrodnie wojenne. Inni azjatyccy politycy tak odczytali tę lekcję: można zdobyć zachodnie gadżety, nie przejmując całkowicie zachodnich reguł gry - chodzi głównie o w pełni liberalną demokrację. Elity powołują się na japońskie czy też azjatyckie wartości (w opozycji do zachodnich) po to, by maskować własną żądzę utrzymywania się przy władzy.
Azjatyckie wartości blokują reformy. Wolna konkurencja przyczyniła się do niewiarygodnej ekspansji eksportu japońskich towarów w okresie cudu gospodarczego, ale tamtejszy system polityczny hamuje próby wprowadzenia konkurencji w wielu sektorach gospodarki. Politycy, biurokraci i reprezentacje pracowników nie chcą dopuścić do zmian w rolnictwie, szkolnictwie czy służbie zdrowia wprowadzanych przez prywatne firmy. Rząd wspiera nieefektywne sektory. Premier Koizumi mówi o potrzebie liberalizowania gospodarki i przyciągnięcia większej liczby zachodnich inwestycji, wprowadzenia zachodnich zasad audytu czy kultury korporacyjnej. Premier - choć ma charyzmę i cieszy się popularnością - nie okazał się zdecydowanym reformatorem. Mimo nieśmiałych oznak ożywienia gospodarka pozostaje na deflacyjnym minusie.

Grzech czwarty: brak rozliczeń z przeszłością
Japońskie inwestycje pomogły stanąć na nogi grupie państw Azji Południowo-Wschodniej. Relacje Tokio z sąsiednimi stolicami trudno uznać za dobre. Przyczyną jest nieprzeprowadzenie rozrachunku z przeszłością. Elity unikają potępienia, a czasem nawet uznania zbrodni popełnionych przez Japończyków na obywatelach państw okupowanych podczas II wojny światowej. Odmówiono wypłat rekompensat Koreankom wykorzystywanym przez japońskich żołnierzy. Seul i Pekin nie mogą się pogodzić z tym, że w Japonii podręczniki milczą na temat japońskich zbrodni. Starsi Japończycy bez żenady opowiadają o okrucieństwach popełnianych w Chinach, Korei i na wyspach Pacyfiku. Sam premier nie miał zaś oporów przed odwiedzeniem świątyni Yasukuni, upamiętniającej żołnierzy poległych podczas wojny, w tym wielu zbrodniarzy.
Przemilczanie kwestii odpowiedzialności za zbrodnie było możliwe, gdyż Japonia nie aspirowała do roli potęgi politycznej, zadowalając się ekspansją gospodarczą. Teraz jednak, gdy zabiega m.in. o status stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ i odgrywa aktywniejszą rolę w sferze bezpieczeństwa, rozwiązanie tych spraw staje się konieczne. Inaczej trudno będzie o dobrą prasę dla zagranicznych poczynań Tokio. Japonia, ponaglana przez Waszyngton, mimo awantury w parlamencie zdecydowała się zerwać z powojenną tradycją pacyfistycznej postawy w sprawach międzynarodowych i wysłać tysiąc żołnierzy do Iraku. Problemy gospodarcze z pewnością nie pomagają przezwyciężyć silnych nacjonalistycznych. Przyjeżdżając do Polski, premier Junichiro Koizumi próbuje otwierać dla swojego kraju nowe rynki. Przy rozwiązywaniu problemów gospodarczych czeka go jednak zadanie niemal tak trudne, jak kiedyś Lecha Wałęsę - doprowadzenie do rewolucji w mentalności rodaków.
Więcej możesz przeczytać w 33/2003 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Spis treści tygodnika Wprost nr 33/2003 (1081)