Sami śmieszni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Komedia "Ciało" śmiechu warta
Choć polskie kino ledwie zipie, ostał się gatunek, w którym niektórzy nasi filmowcy radzą sobie całkiem nieźle. To komedia. "Sami swoi" Sylwestra Chęcińskiego, "Miś" Stanisława Barei, "Rejs" Marka Piwowskiego czy "Seksmisja" Juliusza Machulskiego, powtarzane setki razy na dużych i małych ekranach, wciąż śmieszą do łez. Powiedzonka w rodzaju "Podejdź Kargul do płota, jak i ja podchodzę", "Ciemność widzę!" w wykonaniu Jerzego Stuhra czy "W tak wspaniałych okolicznościach przyrody" Jana Himilsbacha weszły na stałe do potocznego języka. Ich używanie wciąż uchodzi za przejaw "kulturalnego" otrzaskania. Do tej listy ma szanse dołączyć najnowszy film duetu Tomasz Konecki - Andrzej Saramonowicz, który już po pokazach przedpremierowych zyskuje status kultowego. I choć do finezji wcześniej wymienionych obrazów sporo mu jeszcze brakuje, choć "Ciało" jest filmem bardzo nierównym (ma momenty rewelacyjne, ale ma też i słabe), na tle reszty najnowszej produkcji polskiego kina może uchodzić za wydarzenie. A już z całą pewnością za dziełko śmiechu warte.

Półżartem
"Liczy się pomysł" - mawiają producenci w Hollywood. Jego braku nie można odmówić twórcom "Ciała". Udowodnili to już przed trzema laty debiutanckim filmem "Pół serio".
"Ciało" jest więc dziełem profesjonalistów. Wyrobiony widz będzie je odbierał na kilku poziomach, między innymi jako błyskotliwy pastisz kina gangsterskiego i czarną komedię o jakże polskim charakterze, nawiązującą i do "Rejsu", i do "Misia". Nowością jest typ komizmu oparty na absurdzie rodem z Monty Pythona, dotychczas niemal nieobecny w polskim kinie. Z pozoru zwyczajne gagi sytuacyjne mają nierzadko tzw. drugie albo i trzecie dno, a w miarę rozwoju akcji widz musi nieco pogłówkować.
Podobnie jak Kargul i Pawlak z "Samych swoich" bohaterowie "Ciała" - śmieszni dla widza - dla siebie samych są tragiczni. I w tym tkwi siła filmu. Nowością jest także połączenie głównych postaci w pary - złodziejaszkowie o dobrych charakterach, którzy wszystko psują, bezwzględna femme fatale i wredny Śledczy, z pozoru niewinny przestępczy duet emerytki z wnuczką, wreszcie zrośnięci z sobą bracia syjamscy (uczciwy obywatel i rzezimieszek). Ta różnorodność bohaterów zadowoli wszystkich widzów - bez względu na wiek czy płeć. Za niespełna 2,5 mln zł (w koszty należy wliczyć też efektowną animację rodem z "Różowej pantery"), nie biorąc ani złotówki z państwowego budżetu, twórcy zafundowali nam 100 minut przedniej zabawy.

Zabawni jak PRL
Dobry czas dla polskich komedii zaczął się od Karguli i Pawlaków. Historie ich sporów zna niemal każdy. Znakomity scenariusz Andrzeja Mularczyka - fredrowski w konwencji, ale mocno osadzony w realiach powojennej Polski - to majstersztyk filmowego pisarstwa, uwiarygodniony wielkim aktorstwem duetu Władysław Hańcza - Wacław Kowalski. W ścisłej czołówce jest też "Seksmisja" Juliusza Machulskiego, na wpół erotyczne science fiction nie stroniące od głębszych refleksji. Machulskiemu udało się połączyć komizm z satyrą na totalitaryzm i feminizm. Mistrzowska kreacja Jerzego Stuhra, świetne dialogi i precyzyjnie skonstruowany scenariusz złożyły się na wielki sukces (12 mln widzów w Polsce!). Dekadę wcześniej, za sprawą Marka Piwowskiego, powstała najoryginalniejsza bodaj produkcja polskiego kina - "Rejs". Bez scenariusza, bez gwiazd, za to z mocną reprezentacją amatorów. Film był jedną wielką improwizacją, zlepkiem skeczy i wygłupów, a jednak okazał się przenikliwym studium społeczności uległej wobec manipulacji władzy. Płynący po Wiśle statek z pasażerami pogrążonymi w durnych rozrywkach, zniewolonymi przez kaowca, był odbierany jako metafora kraju za rządów Gomułki. Równie wielką popularność zdobyła najsłynniejsza satyra na życie w PRL, czyli "Miś" Stanisława Barei - obraz absurdów epoki schyłkowego Gierka. W latach 90. z sukcesami wspomnianych filmów porównać można jedynie powodzenie obu części "Kilera" Machulskiego.

Europa się śmieje
Komedia to jedyny gatunek, w którym europejscy filmowcy mają szansę wygrywać w Europie (a więc na własnym terenie) z kinem amerykańskim. Rzut oka na listę największych hitów ostatnich dekad udowadnia to ponad wszelką wątpliwość. Islandzki "101 Reykyavik", "Życie jest piękne" Roberto Benigniego, a nade wszystko francuskie farsy obyczajowe (z ostatnich warto wspomnieć "Plotkę", "8 kobiet" czy "Gusta i guściki") to największe europejskie hity ostatniej dekady. Kojarzona głównie z kinem społecznym Wielka Brytania także zaczęła odnowę swej kinematografii od komedii. Któż nie zna filmu "Cztery wesela i pogrzeb" (1994 r.) Mike'a Newella, który okazał się hitem wszech czasów brytyjskiej kinematografii. Nadzieja, że takim samym kołem zamachowym mogłoby dla polskiego kina stać się "Ciało", jest niewielka, ale podobno śmiejąc się, znacznie łatwiej odbić się od dna.
Więcej możesz przeczytać w 33/2003 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Spis treści tygodnika Wprost nr 33/2003 (1081)